26 października 2014

SRI LANKA /PART 3


Trochę czasu mi zajęło żeby spisać ostatnią część mojej wyprawy, ale chyba wszyscy wiecie jak to jest wrócić do pracy po urlopie, a co dopiero po 2.5 tygodniowym. Jednym słowem masakra!!! :)

Wreszcie mam chwilę żeby usiąść spokojnie na miejscu i opisać ostatnie przygody na wyspie. Fajne jest to, że oprócz tego że piszę to dla Was to i ja będę mieć na zawsze pamiątkę. Bardzo często oglądam zdjęcia z wypraw, które miały miejsce kilka lat wstecz i głupio się przyznać, ale większość rzeczy niestety wypadła mi już z głowy. Nie kojarzę nazw, miejsc itd. A tu się mimowolnie stworzył taki mały pamiętniczek...

.. ale wracam do sedna. Pisałam już o sierocińcu żółwi, safari to teraz czas na sierociniec słoni i plantacje herbaty, tak żeby najważniejsze atrakcje mieć odhaczone :) Tym razem udaliśmy się na wycieczkę jednodniową. Dwudniowe są bardzo męczące biorąc pod uwagę w jakim tempie przemierza się kolejne kilometry (żółwim- jeżeli ktoś nie czytał poprzednim postów) czego efektem jest to, że jednak większość czasu spędza się w samochodzie.

Muszę przyznać, że sierociniec słoni zaskoczył mnie bardzo... negatywnie. Miałam pewne wyobrażenie po obejrzeniu jednego z odcinków reportaży "Kobiety na krańcu świata" Martyny Wojciechowskiej. Martyna odwiedziła miejsce, w którym o słonie dbano jak o małe dzieci. Karmiono butelkami z mlekiem, zwierzęta miały duże zagrody z ciepłymi kocami i sztucznymi futrami, które miały imitować ciepło matki, kilkudziesięciu opiekunów, którzy się nimi troskliwie opiekowali itd. Tu niestety jedna wielka komercja. Zobaczcie zdjęcia i komentarze:






 
Co mi się nie podobało?

Słonie były zaganiane na określone punkty programu. Podczas karmienia dużych słoni, wybierano niektóre z nich i musiały "pozować" do zdjęć z ludźmi odwiedzającymi sierociniec. Opiekunowie za każdym razem wyciągali rękę po pieniądze (mimo, że każdy płacił za wstęp) i nie ukrywali swojego niezadowolenia jeżeli sumy były -ich zdaniem- niewystarczające. Dodam tylko, że pieniądze te nie szły na opiekę zwierząt.

Karmienia małych słoni odbywało się z kolei na małym wybieg, gdzie przyprowadzano 4 słoniki a na około za bramkami ustawiały się setki ludzi. Słoniki miały jedną tylną i jedna przednią łapkę (ciężko pisząc o słoniach używać zdrobnień bo małej łapki to one na pewno nie miały :)) przywiązane do ogrodzenia. Ewidentnie nie były do tego przyzwyczajone bo ryczały/ trąbiły cały czas i próbowały się uwolnić.





Jak któryś ze słoni przewrócił się w wyniku zapętlenia łańcuchów to wszystkie te ograniczenia zdecydowanie utrudniały możliwość podniesienia się i stanięcia na nogi :(
 
 
Widok był okropny :(((

Czas kąpieli. Słonie były odprowadzane w asyście odwiedzających do wodopoju, gdzie na zawołanie miały się kłaść do wody. Bo przecież taki duży słoń leżący w wodzie to super fajny widok. Szkoda tylko, że nie mogły położyć się wtedy kiedy chciały i jeżeli w ogóle chciały :(
 




 
Jednym słowem- wyszłam bardzo zniesmaczona i ewidentnie to nie było to czego się spodziewałam. Powiem szczerze, że był to przykry widok ubezwłasnowolnienia tak ogromnych zwierząt.

Z sierocińca udaliśmy się na plantację herbaty. Muszę przyznać, że widoki po drodze były przepiękne. Plantacje herbaty mają tak niesamowity, intensywnie zielony kolor.




Przejeżdżaliśmy też przez miejscowość Ramboda, w której znajdują się przepiękne wodospady.



by finalnie dotrzeć do największej i najbardziej znanej na wyspie plantacji herbaty. Tu zostaliśmy nią najpierw poczęstowani, a następnie zabrano nas na wycieczkę gdzie zapoznaliśmy się z procesem jej produkcji.
 
 





W drodze powrotnej odwiedziliśmy także trag z owocami, który tak naprawdę można znaleźć na każdym kroku. Owoce na wyspie są niezwykle tanie i grzech z tego nie korzystać :) Niektóre z nich widziałam pierwszy raz w życiu i nawet nie udało mi się zapamiętać jak się nazywają.
 





Myślę, że warto też wspomnieć o nadal widocznych na wyspie śladach po przejściu fali tsunami w 2004 roku. Zginęło wtedy 24 tys. osób. Mieszkańcy mówią o szczęściu w nieszczęściu, którym był fakt że wszystko wydarzyło się 26 grudnia, czyli w drugi dzień świąt. Znaczna część osób zamieszkujących wybrzeże ma rodziny w głębi kraju i tam też wielu z nich spędzało święta. Gdyby to był każdy inny dzień ofiar mogłoby być nawet 3 razy tyle.

Na wyspie znajduje się muzeum tsunami, ale nie czuliśmy się na siłach żeby tam wejść. Ślady po przejściu fali widać do tej pory na wielu kilometrach wzdłuż wybrzeża...




 
.... i chyba przyznacie, że już ten widok jest wystarczająco przerażający! :(

Ostatniego wieczoru udaliśmy się jeszcze na spacer plażą w okolicę sierocińca żółwi. Trafiliśmy akurat na powrót pierwszej zmiany rybaków, którz spływali po całym dniu na oceanie. Na ich miejsce wypływała kolejna grupa, która będzie z kolei łowić całą nocą. Jest to moment, w którym na plaże przychodzą całe rodziny.







I na tym chyba już zakończę moją relację ze Sri Lanki. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam a wręcz zachęciłam do odwiedzenia tego zakątka. Ja tymczasem już planuję kolejną wyprawę :)


ach! jest jeszcze jedna rzecz tak w ramach ciekawostek! Bardzo się cieszę, że to zobaczyłam bo teraz inaczej patrzę na nasze koleje! :))) Jestem niezmiernie szczęśliwa, że nie muszę codziennie po pracy wracać do domu w takich warunkach:


 
I tym optymistycznym akcentem kończę i życzę Wam miłego tygodnia! Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze więcej słońca niż w poprzednim!!!

Pozdrawiam,

A.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...